Tomasz Szpikowski
Absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, współzałożyciel agencji pracy Work Service, obecnie prezes Bergman Engineering
Od zera stworzyliśmy wielką organizację. Byliśmy kolegami z uczelni, młodymi wilkami, płynęliśmy na fali entuzjazmu. Gdy zaczynaliśmy, miałem 23 lata i byłem studentem trzeciego roku. Na uczelni wszyscy nam kibicowali, łącznie z profesorami. Czy mieliśmy plan i wizję celu? Ja myślałem o firmie zatrudniającej 20-30 osób, tyle potrafiłem sobie wtedy wyobrazić.
Prowadziliśmy firmę w piwnicy w akademiku i nagle zaczęliśmy wygrywać z potentatami światowymi. Oni na początku zupełnie nas nie zauważali. Gdy wygraliśmy kontrakt z dużą siecią supermarketów, nie bardzo wiedzieli, co się dzieje. Liczba naszych pracowników szybko osiągnęła tysiąc, gdy skończyłem studia było już 3 tys. osób. Aż doszliśmy do etapu, gdy zatrudnialiśmy 30 tys. ludzi i okazało się, że Work Service jest największym pracodawcą na Dolnym Śląsku. Dzisiaj jest już numerem jeden w Europie Środkowo-Wschodniej.
Mnie pociąga jednak budowanie od podstaw. Lubię czuć te motyle w brzuchu, gdy się zaczyna i do końca nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Dlatego w międzyczasie sprzedałem swoje udziały w Work Service. Założyłem i prowadzę teraz Bergman Engineering. To ta sama branża, co Work Service, ale specjalizujemy się w rekrutowaniu inżynierów, techników i informatyków o wysokich kwalifikacjach. Nasz najnowszy projekt to wirtualne, w pełni interaktywne targi pracy. Zainspirowali mnie do tego moi studenci.
Mój największy sukces polegał na tym, że potrafiłem znaleźć i zachować odpowiedni balans między pracą a rodziną.
Przedsiębiorczość wyniosłem z domu. W czasach PRL mój ojciec prowadził prywatną działalność. Zajmował się różnymi rzeczami, w zależności od tego, na co akurat był popyt. Pomagałem mu i odkrywałem swoje talenty. Na przykład, gdy uprawialiśmy pieczarki, to szybko się zorientowałem, że wolę je sprzedawać, niż zbierać. Na targu czułem się jak ryba w wodzie. Przydało mi się to później przy rozwijaniu Work Service, gdzie zajmowałem się sprzedażą bezpośrednią.
Klimat przedsiębiorczości, przekonanie, że tu zawsze wszystko jest możliwe – to jest siła Wrocławia. Widać to po bardzo dynamicznym rozwoju i inwestycjach ogromnej skali. Działają tu też wielkie biznesy, z powodzeniem prowadzone przez wrocławian, wielu z nich zaczynało jeszcze w latach 90. Dzisiaj powstaje coraz więcej świetnych startupów i prężnych młodych firm. Dla klimatu przedsiębiorczości znaczenie ma również fakt, że nikt nie czuje się tu obcy. To się przekłada na otwartość, na nowe pomysły i inicjatywy. W innych miastach takiego pędu nie ma, tego przekonania, że się uda.
Konsulem honorowym Korei Południowej zostałem trochę przypadkiem. Otrzymałem zapytanie z ambasady koreańskiej, że szukają biznesmenów do kontaktów z tamtejszymi firmami. Wciągnąłem się. To kraj bardzo pracowitych ludzi, w ścisłej światowej czołówce pod względem innowacyjności, z gospodarką opartą na zaawansowanych technologiach. Organizujemy konferencje, wydarzenia kulturalne, pomagamy ludziom. Bycie konsulem honorowym Korei Południowej traktuję jako przygodę.
Mam wizję Wrocławia jako kuźni zawodów przyszłości. W dzisiejszym świecie wygrywają innowacje, ale wszystko zaczyna się od edukacji. Jeśli postawimy na zawody przyszłości, przyciągając centra badań i rozwoju, to zagwarantujemy sobie rozwój przez kolejne 20 lat. Myślę tutaj o koncepcji Industry 4,0, czyli mobilności i komunikacji człowiek-komputer-maszyna-dom-praca-samochód. Chciałbym kiedyś współtworzyć strategię rozwoju Wrocławia i zagwarantować miastu przewagę dzięki innowacyjności jego mieszkańców.
Jak odpoczywam? Czasem wyjeżdżam i nie odbieram telefonów. Ostatnio na Mazury, ale mam też taką samotnię na Suwalszczyźnie, małą agroturystykę, 5 km od najbliższych zabudowań. Jeżdżę tam nawet zimą. Lubię pobiegać w lesie na nartach biegowych. To takie chwile, gdy można usłyszeć ciszę. Jednym z moich marzeń jest podróż po Syberii i poznanie ludzi, którzy tam żyją. Raz w roku wybieram się z kolegami na nurkowanie w jakimś egzotycznym miejscu, na Borneo czy Palau – tam nie działają sieci komórkowe. Przez 10 dni telefon nie dzwoni.
Z perspektywy czasu uważam, że mój największy sukces polegał na tym, że potrafiłem znaleźć i zachować odpowiedni balans między pracą a rodziną. Ale nie spoczywam na laurach. Nadal pasjonuje mnie i daje ogromną satysfakcję budowanie inicjatyw w biznesie. Tym, którzy zastanawiają się, czy zacząć własną przygodę, powiem tak: wielu się udało, bo nikt nie zdążył im powiedzieć, że to niemożliwe. Trzeba próbować, nawet za cenę poślizgu. Na dłuższą metę to ogromny kapitał.