Rafał Omelko

Student studiów doktoranckich na Wydziale Wychowania Fizycznego AWF Wrocław

400 metrów to mordęga: stajesz na starcie i wiesz, że za niecałą minutę będziesz w takim stanie, że w ogóle przestaniesz kontaktować. Żeby to przebiec, trzeba mieć we krwi zdolność przełamywania barier, w tym barier fizycznego bólu. Ostatnie 100 m to już wysiłek beztlenowy – tego etapu czasem się nie pamięta, a czasem ciągnie się on w nieskończoność.

Brak tlenu organizm rekompensuje sobie ogromną ilością kwasu mlekowego. To takie uczucie, że mięśnie sztywnieją i odmawiają posłuszeństwa, później pojawia się rozpieranie, które jest nie do wytrzymania. Młodzi zawodnicy boją się doprowadzać do takiego stanu. Niektórzy na mecie mdleją, ja często przez kilka minut leżę i nie mogę wstać. To cena, jaką się płaci za oszukanie organizmu, który normalnie na taki wysiłek by nie pozwolił – cała sztuka w tym, by zorientował się w oszustwie już po przekroczeniu mety.

Żyję i trenuję na najwyższych obrotach już od 10 lat. Moja codzienność to ciągła walka z zakwaszeniem, ciągłe zmaganie się z bólem – to jest najcięższa praca. Sam wysiłek na treningu trwa kilka minut, natomiast zmęczenie jest takie, że dochodzę do siebie przez pół godziny i dopiero po tym czasie mogę stanąć na nogi. 

Oczywiście po każdym sukcesie apetyt rośnie, ale trzeba posuwać się do przodu małymi kroczkami.

Motywuje mnie poczucie, że wszystko jest w moich rękach, i to ode mnie zależy,  jaki osiągnę wynik sportowy i czy odniosę sukces. Ciężka praca i wytrwałość – od tego wszystko zależy, oczywiście pomijając kwestie zdrowotne, na które często nie mamy wpływu. Największy moment zwątpienia był wtedy, gdy wysiadło mi ścięgno Achillesa, skończyło się operacją i dochodziłem do siebie przez cały następny rok. Zastanawiałem się, czy to ma sens – to było na samym początku.

Mam już tak silnie zakorzenione poczucie obowiązku, że nie potrzebuję trenera, który mnie kontroluje. Kiedy go nie ma, potrafię zmęczyć się nawet bardziej.

Do mistrzów na najwyższym piedestale sportowym trochę mi brakuje. Z wiekiem przychodzi moment, że zamiast sportowych marzeń – takich jak zwycięstwo na igrzyskach olimpijskich – pojawiają się cele całkiem realne. Mój cel to pracować na to, na co mnie stać. Rekord Polski, złoto na mistrzostwach Europy. Oczywiście po każdym sukcesie apetyt rośnie, ale trzeba posuwać się do przodu małymi kroczkami.

Na pewno w jakimś stopniu do poczucia samorealizacji przybliżyły mnie Halowe Mistrzostwa Europy w Belgradzie. Zdobyliśmy złoto w sztafecie 4 x 400. Jednak ważniejsze było dla mnie srebro w biegu indywidualnym.

W tym sezonie kluczowe są mistrzostwa świata – jadę tam przede wszystkim po wynik. Chciałbym zejść poniżej 45 sekund na 400 m. Jeżeli z przodu pojawi się 44, to będę szczęśliwy.

Trzeba pamiętać, że szczególnie w konkurencjach sprinterskich Europejczykom trudno się przebić – dominują zawsze zawodnicy z Karaibów, USA, ostatnio z RPA.

Uwarunkowania genetyczne to jedno. Drugim czynnikiem, który sprawia, że nasze szanse w porównaniu z nimi maleją, jest klimat. Niska temperatura to dużo większe ryzyko kontuzji, w takich warunkach trudno normalnie pracować.

Nadrabiam to w taki sposób, że bardzo często wyjeżdżam: 300 dni w roku spędzam na zgrupowaniach i zawodach, często w krajach, gdzie klimat jest dużo cieplejszy. Najlepiej trenuje mi się w RPA – to mekka wszystkich biegaczy, nie tylko ze względu na temperaturę, ale też płaskowyż – 1,6 tys. m n.p.m.

Niewiele brakowało, a byłbym architektem, nie biegaczem. Ale nie dostałem się na architekturę, naturalnym drugim wyborem był więc AWF. Dziś wiem, że tak miało być, bo jest to uczelnia, która pozwala łączyć studia i karierę sportową. Początki nie były łatwe, ale kiedy dasz się poznać ludziom, pokażesz, że zależy ci na studiach, a oprócz tego pojawią się wyniki sportowe, to jesteś w stanie dogadać się w każdej kwestii. Największym problemem były i są wyjazdy na zgrupowania, ale mogłem korzystać z indywidualnego toku nauczania i zaliczać przedmioty w dogodnym dla mnie terminie. Mam tak, że w każdej sytuacji potrafię się odnaleźć, i staram się wykorzystywać szanse, które się pojawiają, dlatego podjąłem studia doktoranckie. Chciałbym pozostać w środowisku akademickim. Nie widzę siebie w roli trenera, bo dalej byłbym cały czas poza domem. Po zakończeniu kariery sportowej chcę ustabilizować swoje życie, mieć więcej czasu dla bliskich i dla rodziny – koniec z życiem na 400 metrów.