Magdalena Knedler

Pisarka. Autorka m.in. powieści "Pan Darcy nie żyje", "Winda", "Nic oprócz strachu". Z zawodu logopeda medialny i nauczyciel wymowy scenicznej; Absolwentka Filologii Polskiej i podyplomowych studiów logopedycznych na Uniwersytecie Wrocławskim

Pasuję na Velmę ze „Scooby Doo", jak twierdzi moja córka, więc może kiedyś stworzę podobną postać. Ale na razie z żadnym ze swoich bohaterów się nie utożsamiam. Nie wzoruję ich na sobie, bo wydaje mi się, że jestem nudna, a w moim życiu nie dzieje się nic nadzwyczajnego.

Kiedy piszę książkę, czuję się raczej jak aktor, który musi poznać i zrozumieć nie jedną, a wszystkie postaci, nauczyć się ról i wejść w ich świat. A później z niego wyjść. Psychologicznie to nie jest łatwe. W tym roku ukażą się dwie moje książki – ósma i dziewiąta. W tej chwili pracuję już nad dziesiątą.

Każdą powieść piszę inaczej, czasem mam szczegółowy plan, czasem luźne notatki, czasem nie mam nic i pozwalam się ponieść wyobraźni. Notatki robię wszędzie, w notesach, na kartkach, w telefonie, czasem wysyłam do siebie SMS-y. Nie słucham muzyki podczas pisania, bo mnie rozprasza, ale włączam ją, kiedy chcę na chwilę odpocząć. Pracuję przede wszystkim w domu, czasem w podróży – w miejscach, o których piszę, jeśli to nie Wrocław. Najtrudniejsza jest końcówka, bo najbardziej absorbuje. Zdarza mi się utknąć, ale zazwyczaj na początku. Tylko raz porzuciłam książkę w połowie. I jak dotąd do niej nie wróciłam. Piszę codziennie i przeważnie szybko – za każdym razem, kiedy pracuję nad jakąś książką powoli i długo, mam wrażenie, że ona mi się rozłazi, że tracę kontrolę nad fabułą. Wolę dać się zaabsorbować, wciągnąć.

Każdą powieść piszę inaczej, czasem mam szczegółowy plan, czasem luźne notatki, czasem nie mam nic i pozwalam się ponieść wyobraźni.

Jak to się stało, że zostałam pisarką? Wydaje mi się, że to pisanie wybiera człowieka, a nie człowiek pisanie. Studiowałam polonistykę i logopedię na Uniwersytecie Wrocławskim, ale nie uczą tam pisać książek. To był najlepszy czas w moim życiu. Trafiłam akurat na przełom dwóch epok. Dużo czasu spędzaliśmy w czytelni, dużo rozmawialiśmy, świat cyfrowy dopiero się rozkręcał. Poza tym są tam osobowości, na przykład prof. Bogusław Bednarek – jego wykłady to wydarzenia, zawsze ma pełną salę. Polonistyka to są studia wszechstronne, nie tylko czytanie literatury, w sam raz dla tych, którzy szukają pomysłu na siebie.

Do tej pory pisałam powieści różne pod względem gatunkowym, także kryminały, ale moje książki to w dużej mierze gra z konwencją. Próbuję kombinować w obrębie reguł gatunkowych. Takie ryzyko czasem trzeba podjąć, nawet jeśli nie wszystko się udaje tak, jak bym chciała. Czy na kimś się wzoruję? Na pewno odwołuję się do klasyki kryminału, bo ją czytam i na niej się wychowałam, a mniej do kryminału współczesnego i powieści sensacyjnej. Zawsze się z kimś konsultuję – z policją, patologiem, lekarzem, choćby toksykologiem, jak w przypadku „Nic oprócz strachu”, gdzie pojawia się arszenik. Chodzi o jak największą wiarygodność. Prawdziwe życie bywa kompletnie zaskakujące i nieprzewidywalne. Fikcja powinna być, paradoksalnie, bardziej prawdopodobna niż rzeczywistość.

Większa część każdej mojej książki powstała we Wrocławiu, chociaż ważne są też dla mnie Wiedeń i Wenecja. Bardzo lubię podróżować i zwiedzać, ale Wrocław to mój mikroświat i często jest sceną dla moich powieści. Ważne są detale, klimat miejsc i to, co można w nich zobaczyć. Na przykład w „Klamkach i dzwonkach" ważną rolę odgrywa eksponat z Muzeum Współczesnego. To oczywiście obiekt, który widziałam sama i który obejrzałam bardzo dokładnie, zanim go opisałam. Zresztą to muzeum występuje w moich książkach szczególnie często. Może dlatego, że dorastałam w okolicy, a to bardzo charakterystyczna budowla, okrągły kolos, przedwojenny bunkier. Jeszcze do niedawna to był tylko pusty relikt przeszłości, teraz obserwuję, jak się zmienił i żyje.

Kryminały to rozrywka, nadal je piszę, ale coraz bardziej zajmują mnie dwa tematy refleksyjne: wielokulturowość i tożsamość. Ten drugi w kontekście problemów młodych ludzi, którym coraz trudniej dopasować się do świata i coraz później czują się dorośli.